Himalaje są postrzegane przez rodzimych Szerpów jako świat duchów, zjaw i bogów.Uważają oni, że każdy kto tam umiera bez właściwego pochówku jest skazany na wieczne wędrowanie jako niespokojny duch. Góry stały się więc domem setek, a może tysięcy duchów, które próbowały je zdobywać i pozostały tam na zawsze.

W Himalajach na wysokości 5 000 m. n.p.m. śpi się płytko. Ból pulsuje w skroniach, krew zwalnia w żyłach, myśli też wydają się przechodzić w wolniejszy tryb. Sen nie przynosi odpoczynku. Wędrówka przebiega drogą bardzo malowniczą, wzgórzami nad Doliną Khumbu. Odcinek jest męczący. Powoduje to zapewne wysokość. Wszystko potęguje zimny, ostry wiatr. Wchodzimy na płaskowyż usłany kamieniami i strumykami. Chce mi się spać tak bardzo, że idę z zamkniętymi oczami.

Wielki dzień

Rankiem skostniała wyłaniam się ze śpiwora. Proste czynności zajmują trzy razy więcej czasu niż zwykle. Mróz na oknie nic nie wyrzeźbił. Jestem zmęczona, brudna, ale z dużą dawką adrenaliny. To już dziś zobaczę EBC lub Kala Pattar. Ruszamy do Gorak Shep.

Przychodzimy do lodgy w Gorak Shep, jemy, a po dwóch godzinach ruszamy do Everest Base Camp. Trasa biegnie po kamieniach lodowca Khumbu. Po około 2,5 h docieramy w okolice lodospadu Khumbu (słynny Ice Fall), gdzie zakładane są bazy wypraw na Mount Everest lub Lhotse. Droga do EBC początkowo łatwa, zaczęła trawersować zbocze „poskładane” z dużych kamieni, co wymagało pewnej uwagi w chodzeniu. Niedługo potem zejście ze zbocza na dno doliny, pomiędzy jeszcze większe kamienie.

Bardzo boli mnie głowa. Jestem zmęczona, mam zawroty i nudności. Stoję i patrzę. Wzruszenie jest naturalne, przecież tą samą ścieżką, do bazy szli: Wojciech Kurtyka, Kukuczka, Messner, Wielicki czy Piotr Pustelnik. Jednak wstaję o 4:00, a o 4:30 ruszamy na Kala Pattar (5 643 m. n.p.m.), czyli metr wyżej niż Elbrus. Tego dnia Kala Pattar był moim Everestem. Po chwili, gdy oczy przyzwyczaiły się do mroku, ujrzeliśmy, to co było przed nami: morze postrzępionych szczytów i rozgwieżdżone niebo. Góra z dala wygląda na pagórek, ale wchodzi się bardzo wolno. Robię 10 kroków i odpoczynek na oddech. Kilka osób nie decyduje się na wyjście. Wychodząc motywujemy się wzajemnie. W górze wspaniała panorama na Himalaje, w dole ogromny lodowiec Khumbu. Widok nie do zapomnienia.

Mimo przenikliwego zimna cieszę się, że tu jestem. Bycie na Kala Pattar to moment wyjątkowy. Mocno zmarznięci, szybko schodzimy w kierunku Gorak Shep.

Wyruszamy w drogę powrotną do Dingboche, gdzie nocujemy. Trasa jest długa i męcząca. Do Everest Base Camp wchodziłam z ogromnymi pokładami energii, nastawiona na sukces i zdolna, by poradzić sobie z trudem wspinaczki. Potrafiłam przezwyciężać wszelkie przeszkody, jakie pojawiały się na drodze do celu. Obecnie doświadczam ogromnego spadku adrenaliny. Idę powłócząc nogami (z bolesnym ścięgnem Achillesa). Nie mam już sił, a tempo jest duże. Doznaję absolutnego kryzysu. Przysypiam idąc. Dziwne, bo teoretycznie powinno być lepiej. Widocznie zmęczenie bardziej daje się we znaki, niż pomaga mniejsza wysokość. Przez cały treking pojawiał się jednak pewien rodzaj smutku, czy tęsknoty i myśl, że wspaniałe doświadczenia cudownie jest dzielić z kimś bliskim. Coś w tym jest – szczęściem należy się dzielić, by mogło być pełne.

Dotarliśmy do Lukli. To koniec wędrówki. W osiągnięcie tego celu włożyłam dużo wysiłku, dlatego odczuwam satysfakcję. Jak mówią: „Im trudniejsza jest walka tym większe będzie zwycięstwo’’. Im większy wysiłek tym pełniejsze szczęście. W pocie, bólu i wyczerpaniu wychodziłam w górę czasami narzekając mocno, ale za nic bym nie zawróciła.Wiedziałam, że na końcu drogi, gdy zdobędę cel poczuję się herosem, który pokonał samego siebie i własne słabości. A tam na górze przeżyję szczęście, ze zdobycia wymarzonego miejsca. Tak też się stało. Jest zwycięstwo!

Fragment pamiętnika z wyprawy marzeń 🙂